„Wejdź, otwarte!” – wywiad z organizatorami Festiwalu Otwarte Mieszkania

Rodzeństwo Justyna i Tomek Piwowarczuk od 2016 r. organizują Festiwal Otwarte Mieszkania  w Krakowie. Wywiad został przeprowadzony podczas tegorocznej edycji, o której pisaliśmy w maju.

 

Skąd się wziął pomysł na FOM? Czy była jakaś inspiracja? Czy podpatrzyliście gdzieś indziej tego typu wydarzenie? Co was zmotywowało, żeby zorganizować FOM?

J: 4 lata temu, kiedy przeprowadziłam się do Krakowa, przyszła do mnie koleżanka i zaczęła opowiadać o festiwalu, który odbywa się w Warszawie. Polegał on na tym, że chodzi się po prywatnych mieszkaniach i domach. Od razu zaczęłam sobie to wyobrażać w Krakowie i nawet nie pozwoliłam jej dokończyć. Powiedziałam: „Ej Ada, zróbmy to w Krakowie”. No i Adzie ten pomysł się spodobał. To był jeden z tych luźnych wieczorów w kuchni, kiedy podczas długich rozmów powstają nowe pomysły, niektóre wypalają, inne pozostają tylko koncepcją. Oprócz ekscytacji był też taki lęk, czy to na pewno się uda. Od tamtego czasu dużo się zmieniło, n.p. zespół, ale idea rzeczywiście się zaczęła wtedy w tamtej kuchni, tamtego jesiennego wieczoru. Myśleliśmy o tym, jak całość ma dokładnie wyglądać, i że zrobimy, to trochę inaczej, niż w Warszawie, mamy trochę inne know-how pracy, itd. Ale to z Warszawy wziął się cały pomysł.

T: Mamy bardzo dobry kontakt z tym FOMem Warszawskim i kibicujemy im. Oni nam.

 

Ale to jest tak, że wy działacie pod jednym szyldem?

J: Nie. W Warszawie oficjalnym organizatorem jest Towarzystwo Opieki nad Zabytkami. A my na początku szukaliśmy organizacji, która dałaby nam osobowość prawną. W trakcie okazało się, że to by się wiązało z utratą jakiejś niezależności. Stwierdziliśmy, że bardzo nam jednak na tej niezależności zależy i w związku z tym powołaliśmy stowarzyszenie, które jest formalnym organizatorem naszego festiwalu.

 

Od początku wspólnie organizowaliście FOM, we dwójkę, jako rodzeństwo?

T:Nie. Na początku to właśnie Justyna i Ada wpadły na pomysł, ja dołączyłem parę tygodni później. Potem dołączyła Marta i Ewa, o ile dobrze pamiętam. Aktualnie jesteśmy ja i Justyna, Marta też z nami działa – mamy w tym momencie 13 osobowy zespół.

 

Dlaczego ludzie chcą oglądać cudze mieszkania, co nimi kieruje?

J: Wydaje mi się, że każdy przychodzi trochę z innych powodów. Część ludzi jest zainteresowana po prostu wnętrzami. Myślę, że jest też dużo ludzi, którzy są po prostu ciekawi, jak żyją i mieszkają inni, interesuje ich nie samo wnętrze, ale przede wszystkim człowiek. I też taka była nasza myśl, żeby w Festiwalu nie chodziło tylko o wnętrze, ale też o ludzi. I dlatego centralnym punktem tego zwiedzania jest spotkanie, aby nie było to jedynie przyjście, obejrzenie wnętrza i wyjście. Samo to spotkanie trwa aż pół godziny, więc nawiązuje się interakcja pomiędzy gospodarzem, a uczestnikami. Dużo też osób mówi, że po prostu czerpie z odwiedzanych wnętrz inspirację, jak coś rozwiązać w swoim mieszkaniu, jak coś fajnie można zrobić itd.

T: Dla mnie, osoby, która nie jest z ani branży architektonicznej, ani projektowej, to spotkanie z drugim człowiekiem wydaje się największą wartością. Wpuszczenie nieznajomych do własnego mieszkania jest odważne, bo zazwyczaj jest to bardzo intymne miejsce. Wejście w intymność kogoś kompletnie nieznanego, zobaczenie jak układa książki na półkach itd., co czyta, co przegląda. Uważam, że to jest niesamowite. I absolutnie nie jest to coś pejoratywnego, że to podglądactwo, a raczej postrzegam to przez aspekt zaufania i otwartości. Wpuszczając nieznajomych do domu dzielimy się z nimi bardzo intymną częścią siebie.

J: I taka była też tegoroczna narracja festiwalu. Wchodzenie do mieszkania jest odkrywaniem czyjegoś świata, do którego na co dzień nie mamy dostępu. Zarówno dzielenie się przez gospodarzy, jak i odkrywanie przez uczestników tych światów, jest bardzo wartościowe. Fajne jest też to, że często Ci gospodarze nas zaskakują i te rozmowy, spotkania wchodzą na jakiś wyższy poziom. Wydaje się, że to jest tylko pół godziny spotkania, ale często ludzie się bardzo otwierają i dochodzi do naprawdę wartościowych spotkań. Nie spodziewaliśmy się tego wymyślając festiwal i jego formułę.

 

Kim są gospodarze FOM? Jak ich znajdujecie, czy sami się zgłaszają?

J: Zazwyczaj Ci, którzy się sami zgłaszają, to są 2 mieszkania na daną edycję, czyli to jest zdecydowana mniejszość. Szukamy na wiele różnorodnych sposobów, ale podstawowym źródłem jest  internet. Gospodarze są bardzo różnymi ludźmi, rzeczywiście część z nich jest projektantami, architektami, osobami związanymi z tą branżą, ale jest też bardzo duże grono osób, które mają zupełnie inne zawody, czy zainteresowania, pasje. Więc trudno tutaj wskazać wspólną cechę, oprócz otwartości. Są w różnym wieku – jest pan, który urodził się w 1935 roku i pokazuje małe krzesło przy którym siedział jako mały chłopiec, czy szachownicę, przy której uczył się grać w szachy ponad 70 lat temu. I są też bardzo młode osoby, nawet w wieku studenckim. Zawsze są to bardzo interesujące, wspaniałe osoby. Naprawdę mamy poczucie, że zapraszamy nie tylko do fajnych wnętrz, ale do bardzo fajnych ludzi. To jest mega przyjemne.

 

A to jest tak, że Ci gospodarze się powtarzają? Czy co roku próbujecie mieć innych, inne mieszkania?

J: Jest tak, że rzeczywiście, co roku część mieszkań się powtarza, w tym roku to jest ⅓ mieszkań, chcąc być precyzyjnym nawet mniej niż ⅓. Ale powtarzamy je ze względu na to, że widzimy duże zainteresowanie, pomimo tego, że były już rok, czy nawet dwa lata temu. Nadal są osoby, które chcą tam przyjść, nadal są osoby, które nie wiedziały o festiwalu, a ponieważ wejściówek jest też mało, to są osoby, które wręcz dopytują, czy będzie możliwość zobaczenia jakiegoś mieszkania jeszcze w przyszłym roku. Więc robimy to celowo, sami zresztą nie widzieliśmy wszystkiego, więc chcemy je powtarzać. Poza tym, gospodarze bardzo często chcą brać udział w wydarzeniu kolejny raz, więc nie mielibyśmy serca im odmawiać.

T: Tak, my na przykład od 3 lat, chcemy bardzo udać się do pracowni na Emaus i sobie mówimy – dobra to w tym roku idziemy. I jest 3 edycja i powiedziałem sobie: pójdę w wreszcie do pracowni na Emaus, bo przez ostatnie 2 lata mi się nie udawało.

J: Do 3 razy sztuka, ale okazało się w moim przypadku będzie musiało być do czterech ponieważ w tegorocznej edycji znowu nie będę miała możliwości, aby tam się udać.

T: Tak, poza tym mieszkania to jedna część, ale są też wydarzenia towarzyszące. To jeszcze nadal testujemy – bardzo staramy się je rozwijać, zmieniać, odpowiadać, na to czego chcą uczestnicy. W tym roku, nie wiem czy jakiekolwiek wydarzenie towarzyszące się powtarza.

J: Śniadanie…

T: Śniadanie na rozpoczęcie i impreza na zakończenie, pofestiwalowa.

 

Teraz będzie chyba najdłuższe pytanie. Wiele razy słyszałem, od samych Polaków, że jesteśmy takim zamkniętym narodem. Skąd się bierze taki stereotyp?

T: To jest trudne pytanie. Bo z Justyną jak o tym kiedyś rozmawialiśmy, to jakąś część zamknięcia tego społeczeństwa upatrywaliśmy w czasach PRLu, choć oboje żyliśmy od początku w wolnej Polsce. Ale wydaje mi się, że to całe „zamknięcie” nie jest prawdą. Sami o sobie myślimy, że jesteśmy takim narodem zamkniętym i …

J: Podzielonym.

T: Podzielonym. Ale to nie jest prawda. Bo właśnie kiedy rozpoczynaliśmy robić festiwal, mówiono nam, że w Krakowie nikt nam nie otworzy mieszkania i nie wpuści obcych ludzi. Ale nie mamy w ogóle z tym problemu. Większość osób jest otwarta, chętna, żeby udostępnić swoje mieszkania. Współpracujemy zarówno z wieloma partnerami, jak i z wieloma prywatnymi osobami. W tym roku jest około 200 osób, które są zaangażowane w pracę nad festiwalem i są to niesamowicie pomocne osoby. Moje doświadczenie zawodowe jest takie – to jest trochę bzdura, że Polacy są zamkniętym narodem. Przewinęło się parę tysięcy osób przez mieszkania, i żaden srebrny widelec nie zginął. Żaden obraz nie został zdjęty ze ściany, nic takiego. A na nasz festiwal może przyjść dosłownie każdy, bo to jest bezpłatny festiwal. Tworząc ten festiwal, nie dostrzegam, żeby społeczeństwo polskie było zamknięte. Wręcz przeciwnie jest otwarte i nie chcę może mówić mocnych słów, ale po prostu uważam, że małe psy najgłośniej szczekają, i może stąd się bierze ten stereotyp. Rozpoczynamy Festiwal Otwarte Mieszkania wspólnym śniadaniem, a w Warszawie, w stolicy, chwilę później idzie marsz ONRu z hasłem, żeby Żydzi nie rozkradali naszego kraju, co jest … ale właśnie wydaje mi się, że po prostu ktoś głośniej szczeka, a prawda jest inna.

J: Jedną z idei, które chcieliśmy, żeby stały za tym festiwalem, od początku, było budowanie otwartości i zaufania społecznego. Jak w zeszłym roku przeczytałam na jednej z ankiet ewaluacyjnych „wspaniała inicjatywa zwalczająca stereotyp zamknięcia polskiego społeczeństwa”, to pomyślałam: „Jest! To jest odczytywane! To tak działa i to rzeczywiście nie jest jedynie wymyśloną przez nas ideą, funkcjonuje”. Wydaje mi się, że to jest rzeczywiście stereotyp, który jest nieprawdziwy. Nasze doświadczenie jest rzeczywiście wręcz odwrotne. Przy pierwszej edycji nie było gospodarza, który by nam odmówił. I nawet Ci, którzy rzeczywiście gdzieś tam odmawiają, to wiem, że nie odmawiają, bo nie są otwarci, tylko też ludzie mają różny próg swojej prywatności.

T: Niektórzy nie otwierają, bo akurat mają ślub i nie mogą.

J: Tak, tak. Ale jest też część osób, która ma inny próg prywatności i to jest dla mnie zrozumiałe. Ale nie było nigdy takiej reakcji, że to jest dziwny pomysł. Mamy doświadczenie ogromnej otwartości i społecznego zaufania. Bardzo fajnie jakiś czas temu słuchało mi się wywiadu z Jurkiem Owsiakiem, który mówił o swoich doświadczeniach związanych z tworzeniem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mówił on, że ma poczucie, że wszyscy mówią, że jesteśmy na siebie zamknięci, że nie potrafimy razem działać, że tylko w momencie kryzysu się jednoczymy itd. A on podczas swojego działania ma zupełnie inny obraz Polaków. I my jesteśmy wydarzeniem o dużej mniejszej skali, ale to jego doświadczenie jak najbardziej możemy potwierdzić.

T: Rekapitulując, uważamy, że ten stereotyp nie jest aktualny.

J: A skąd on się bierze? Mi się jednak trochę wydaje, że może się trochę bierze z okresu PRLu. Kiedy gdzieś tam, każdy trochę chcąc chronić siebie i swoich najbliższych, gdzieś tam musiał być jednak uważny, na to, że trochę nie wiedzieliśmy, kto jest kim i po czyjej jest naprawdę stronie, nawet jeśli chodzi o najbliższe otoczenie. I gdzieś tam z tej uważności, być może trochę się wzięła taka ostrożność, która potem może przeszła w to, że nie mamy do siebie aż tyle zaufania.

T: Nie, no nie – otwieramy przecież mieszkania, gdzie wiele osób wychowywało się w czasach PRLu.

J: Tak, to prawda.

T: I 30 lat później, w ogóle nie czujemy tego, żeby to było znamię PRLu. Może stereotyp pozostał, ale według mnie on nie jest aktualny. Rozumiem, że jesteśmy nowym pokoleniem, które wychowywało się już w wolnej Polsce, nie musieliśmy, nie przeżyliśmy tego samego. Ale osoby, które wychowywały się w czasach PRLu, nie tkwią w tym świecie i też są już innymi ludźmi.

J: Przychodzi mi jeszcze jedna rzecz do głowy, skąd się wziął może ten stereotyp. Wydaje mi się, że tam, gdzie duże rozwarstwienie społeczne, tam może być problem z zaufaniem. Wtedy każdy tak trochę pilnuje swojego. Doświadczyłam tego trochę jak wyjechałam do Norwegii, gdzie każdy dom jest prawie otwarty, gdzie zostawia się mnóstwo swojego dobytku gdziekolwiek, bez żadnej opieki, pilnowania. I Norwegowie, mogą sobie na to pozwolić, bo ich status materialny powoduje, że nikogo to nie kusi, a w Polsce jest może inaczej. Ale myślę, że to jest bardzo długa dyskusja, i trudno wskazać jeden czynnik, bo sytuacja jest bardzo, bardzo złożona. Wszystko o czym mówimy jest w dużym stopniu uogólnieniem.

T: Tak, właśnie, przyczyny tego stereotypu mogą być bardzo złożone…

czytaj także: