− To najważniejszy tydzień w Mediolanie – powiedziała nasza gospodyni, oddając klucze do mieszkania. Milan Design Week 2019 − siedem dni wytężonej uwagi, śledzenia znanych marek, odkrywania nowych. Kilkaset wydarzeń, rozlokowanych w kilku zonach. Liczba ta zdecydowanie przerastała możliwości odbiorców (choć z drugiej strony, do wielu miejsc ustawiały się kolejki lub – z racji zbyt dużego tłumu – nie dało sie do nich dostać). Poza tym w mieście trwały jeszcze targi – meblowe i oświetlenia. Nie było fizycznej możliwości, żeby wszystko zobaczyć, a tym bardziej wysnuć jakieś wnioski. Stali bywalcy powiedzą – nic nowego… Jednak pomnożenie kilku opisanych poniżej trendów przez liczbę salonów sprawiło, że tydzień zakończył się solidnym oszołomieniem.
Ci, którzy zetknęli się z kursem historii sztuki, znają ostatnie tomy Sztuki Świata, czy widzieli którąś z całkiem dobrze zrealizowanych wystaw artystycznej awangardy (choćby w paryskim Centre Pompidou czy londyńskim Tate Modern) z łatwością zauważyli, że kolejne prezentacje momentami bardzo dosłownie odnosiły się do artystycznych kierunków zeszłego wieku. Kubistyczne brązy Georgesa Braque’a, surrealistyczne pejzaże Giorgio de Chirico, kapiące przedmioty, zagadkowe narracje wizualne Salvadora Dali czy dadaistów, ultramaryna abstrakcjonistów, przetykane refleksami świętującego stulecie Bauhausu – wszystko to odtwarzane było przy pomocy współczesnych produktów. Całość uzupełniały piękne włoskie marmury, szlachetna miedź czy mosiądz oraz eleganckie (i bardzo modne) lastriko. Wszystko to – w tym układy i kolory ekspozycji − bardzo ładne, eleganckie i wręcz – nieużytkowe… Ciężko było skupić się na krześle, kiedy kompozycja tak piękna…
Jeszcze trudniej skupić się, kiedy przykład takiego dizajnu stoi w pałacu. Lub zabytkowej bibliotece, auli, teatrze… W Palazzo Litta, w którym zaprezentowano 22 ekspozycje, wzrok częściej wędrował ku zabytkowym ścianom, zdobiony sufitom. Pobliski Palazzo Franesco Turati został zajęty przez dizajn holenderski – cały dziedziniec wypełniły tulipany, otoczone dywanami Moooi Carpets, na których znajdowały się reprodukcje dzieł Rembrandta. Holandia świętuje akurat rok tego artysty, fragmenty obrazów pojawiły się w różnych, czasem zaskakujących miejscach. Tu także zebranych zostało kilkanaście wystaw, ale te tulipany…
Motyw klasycznego malarstwa pojawiał się dość często. Wygląda na to, że renesansowe dzieła znakomicie spełniają się jako tło „klasycznego” już dizajnu, jak choćby krzeseł marki Kartell czy Edra. Intrygujący kolaż malarsko-projektowy wypełnił wnętrza firmowane przez Mooi. Całość prezentacji była – jak co roku − ucieleśnieniem nieposkromionej fantazji Marcela Wandersa. Z jednej strony sztuka, a z drugiej denim i tradycyjny japoński barwnik indygo. Białe makaki, śpiewające porcelanowe głowo-maski – i hommage à Alessando Mendini, czyli kino, w którym można było obejrzeć filmy o niedawno zmarłym projektancie.
Innym intrygującym zjawiskiem był renesans dzieł unikatowych. Pomiędzy kolejnymi kolekcjami przedmiotów użytkowych pojawiały się fantastyczne stwory, jak choćby te projektu Andrea Maestri czy The Haas Brothers. Potwierdzeniem tej tendencji stała się Brask Art Collection, włączona w ofertę przez sporą markę Norman Copenhagen, proponującą zwykle dokładnie to, czego można spodziewać się po nazwie – produkty proste i skandynawskie. W tym roku pojawiły się projekty bardziej swobodne i fantazyjne, sytuujące się gdzieś na granicy użytkowości.
Tradycyjnie już magazyn „Wallpaper” przedstawił wystawę Handmade. Rokrocznie prezentowany jest intrygujący zestaw produktów wykonanych ręcznie, unikatowo. Od wielu już lat wystawy te są miejscem dość nieoczywistych spotkań z efektami ręcznej pracy projektantów, rzemieślników i artystów. W innej części miasta prezentacji projektowania norweskiego towarzyszyła wyodrębniona sekcja rzemiosła. Rola rzemieślników została podkreślona osobną częścią wystawy − poświęcono im tyle samo uwagi co norweskiemu dizajnowi. W wielu lokalizacjach można było spotkać twórców japońskich – jak choćby Hiromu Moulinette, który na co dzień rzeźbi posągi Buddy, a do Mediolanu przyjechał z o wiele swobodniejszą, mocno „kawaii” kolekcją sympatycznych owoców. Przy Via Tortona natknąć się można było na spektakularną prezentację świętującego sześćdziesięciolecie japońskiego wytwórcy klamek Union i patrzeć, jak powstają ich produkty wykonywane tradycyjną metoda odlewania. W Superstudio zostałam przez markę Bud Brand obdarowana górą Fuji do składania – katalogiem ich produktów. A w owym katalogu znaleźć można choćby przenośną, rozwijaną, podróżną matę tatami. Kwintesencja Japonii w miłym, swobodnym wydaniu.
Skoro uczestniczyłam w święcie dizajnu było też miejsce na olśnienia, wrażenia i emocje (pozytywne!). Część marek postawiła na efekt, a nie prezentację oferty. Tradycyjnie już, jeśli w Mediolanie pojawia się hasło Daikin, a do tego łączy się z Nendo – spodziewać się można czegoś niezwykłego. Spacer przez pole delikatnych gwiazdek był arcyprzyjemnym doznaniem. Również licząc na efekt, Samsung, w instalacji Resonance, postawił na kolorowe interakcje ze światłem, powietrzem czy dźwiękiem, a Laufen zbudował góry z umywalek. Duże marki mogły sobie pozwolić na tak efektowne pokazy, a ich działania robiły na odwiedzających dokładnie takie wrażenie, jak zaplanowano!
Również na targach „stoiska” dużych marek – jeśli tak jeszcze można to nazwać – przekształciły się w zamknięte, ekskluzywne, oszałamiające salony – wielkie powierzchnie, fantazyjne instalacje, tłumy ludzi i…. tylko jedno wąskie wejście. Podobny problem dotyczył wielu lokalizacji w centrum miasta. Łatwo się domyślić, że kończyło się to wielogodzinnymi kolejkami. W sobotę, kiedy do licznych gości festiwalowych dołączyli mieszkańcy Mediolanu – kolejki stały już prawie do każdej dizajnerskiej instalacji.
W trakcie intensywnych eksploracji kolejnych punktów z obfitego programu, w budynku mediolańskiego uniwersytetu, znanego z tego, że organizowane tam pokazy otwarte są do północy, a całość ma swobodny, imprezowy, studencki charakter, w rogu imponującego dziedzińca natknąć się można było na osiem postumentów otoczonych lustrzanymi kolumnami. Zupełnie niespodziewanie okazało się, że prezentowane szkło to polska marka Krosno i jej nowa kolekcja, zaprojektowana przez Karima Rashida. Czemu tam, czemu w takim nietypowym sąsiedztwie – i czemu tak anonimowo – nie wiem…
W piątek poprzedzający wylot do Mediolanu, na podsumowaniu konferencji projektowej Agrafa w Katowicach, Marcin Wicha powiedział, że dzisiejsze śmieci to wczorajszy dizajn. Zdanie to rezonowało intensywnie, wzmocnione echami dyrektyw unijnych o nieużywaniu plastiku i licznymi apelami, popieranymi danymi o upadku planety, aby się opamiętać w procesie łapczywej konsumpcji. We wtorek dobitnie się okazało, że włoska stolica dizajnu uparcie to wszystko ignoruje…
Gigantyczne ilości rzeczy, rozliczne salony, wystawy. Nigdzie ani śladu paniki, do której nawołuje Greta Thunberg , piętnastoletnia szwedzka aktywistka, działająca na rzecz ochrony środowiska. Jedynie w Triennale di Milano, gdzie różne kraje pokazywały projekty podnoszące kwestię wpływu człowieka na środowisko naturalne, można było na chwilę zobaczyć projektowanie z innej perspektywy. Prezentacje te wieńczyła wystawa Broken Nature , której kuratorką była Paola Antonelli. Sama ekspozycja rozwija koncept restorative design – projektowania na rzecz wzmocnienia, odtworzenia, odbudowy środowiska naturalnego (wystawę otwarto już 1 marca i potrwa do września – jest więc czas żeby ją zobaczyć). Przekaz interferował z wypowiedzią Marcina Wichy, by ostatecznie wybrzmieć pytaniem – czy tu, na festiwalu, jest całe oblicze dizajnu? Czy tutaj nikt nie myśli o planecie?
Czy Mediolan 2019 był wielkim świętem wyposażenia wnętrz? Jak najbardziej! Pełnym wrażeń, inspiracji, pięknych projektów i dobrej zabawy. Czy był świętem dizajnu? Oby nie…