I think I was in Milan – subiektywnie o Milan Design Week

W poniższym tekście nie mamy zamiaru przemawiać ex katedra z pozycji specjalistek od Design Week, a po uczestnictwie w tym wydarzeniu wręcz w ogóle od dizajnu. Wniosków oczywiście trochę mamy, obserwacji jeszcze więcej, ale czujemy, że te odległe kadry będą się z biegiem czasu układać w coraz to nowe wątki, dlatego jedyne, co możemy teraz zrobić, to podzielić się wrażeniami. I może którąś z obserwacji. I jakimś wnioskiem też − dlaczego nie.

Ktoś może uznać to za przesadę, ale ci, którzy byli w tym czasie w Mediolanie na pewno przyznają nam rację − przez ten wiosenny tydzień miasto obchodzi swoją własną wyjątkową Gwiazdkę. W powietrzu czuć odświętny nastrój, a ulice przybrane są na biało-czerwono, tyle że nie reklamą Coca-Coli, a flagami Design Week.

fot. Linda Wojtera

fot. Linda Wojtera

Zdarza się czasem taki moment, że wiele razy wypowiadane słowo traci sens i tak długo się nad nim zastanawiamy, że nagle trudno je zrozumieć. Tak też było ze słowem „dizajn”. Widziane, słyszane i wypowiadane milion razy czasem okazywało się komiczne, czasem tajemnicze, a czasem same przestawiały się literki i wersja „doznaj ” wydawała się jak najbardziej słuszna. Miasto, podzielone na dzielnice, z których każda posiadała swoją designweekową mapę zapełnioną punkcikami, przytłaczało totalnością przedsięwzięcia. Wewnętrzny przymus i ciągły niedosyt (pobudzany świadomością liczby nieodwiedzonych jeszcze miejsc) kazały nam oglądać jak najwięcej i jak najszybciej. Całe miasto w kunsztownie wykończonych krzesłach. Miasto w światłach, błyskach, blikach. Fakturach, teksturach, blichtrach i skowronkach. Mediolan znika, piękna metropolia schodzi na drugi plan, ustępując na tydzień miejsca wzornictwu. Jedna z odwiedzonych drugiego dnia instalacji, zatytułowana „I think” podrzuciła hasło, które zrozumiałyśmy pod koniec pobytu: „I think I was in Milan”. Nic dodać, nic ująć.

Mimo chaosu i pędu zdarzały się momenty, w których czas odzyskiwał liniowość, czynności znów zaczynały w nim trwać i kwadrans przestawał wystarczać na zobaczenie dwóch wystaw. Zwalniałyśmy tempo parę razy, bo strata byłaby zbyt duża. Kilka instalacji, parę showroomów, obok których nie dało się przejść bez głębszej refleksji i po prostu polecieć dalej. Obrazy, które pozostaną na całe życie.

fot. Luiza Dumma. Instalacja, Ventura Centrale

fot. Linda Wojtera

Z prostych studenckich obserwacji wynika, że najlepiej ogląda się i przyjmuje wystawy zbudowane wokół jednej myśli, jednej idei kolekcji, czy konkretnej idei całej firmy. Ciekawym odkryciem okazał się też sposób, w jaki marki, niezwiązane bezpośrednio z dizajnem, przedstawiały swoje produkty. Przykładowo szwajcarska marka Sky-Frame, zajmująca się mało porywającym tematem, czyli bezramowymi systemami drzwi przesuwnych, stworzyła instalację, w której pod hasłami „Piece of sky” oraz „View, not the window”, przy dźwiękach obracającej się Ziemi, nagranych przez NASA, można było poczuć się jak w kalejdoskopie, dzięki lusterkom, światłom, załamaniom i stworzonej tam atmosferze. Doświadczenie to zostanie w nas na długo, nawet jeśli nigdy w życiu bezramowych drzwi przesuwnych mieć nie będziemy. Przykłady można mnożyć. Instalacja Lexusa, w której nowoczesne technologicznie rozwiązanie, wspomagające czujniki parkowania dzięki wiązce światła, przedstawione było, bynajmniej nie dosłownie, tańcem robotów, światła w dymie, wśród szmerów i kształtów. Instalacja Louis Vuitton, gdzie każdy pokój był osobnym światem, zaaranżowanym według własnych zasad kolorystycznych, kompozycyjnych, ideowych. Pół showroomu Hansa Boota i jego manekinów Pantone zamalował swoim tegorocznym Living Coral w sposób tak genialny, że wszystko wyglądało jak jeden wielki plan zdjęciowy, interesujący z każdej perspektywy. Kolekcje naczyń i sztućców w basenie złotych cukierków. Kolekcja wyposażenia wnętrz, do której trzeba było przedrzeć się przez sięgający kolan puch. Pomysł gonił pomysł, a wykonania okazywały się doskonałe. Ciężko było nie ulec wrażeniu odrealnienia, dotknięcia platońskiego świata idei albo spacerowania po podręczniku do historii dizajnu, pełnym ikon. Albo w ogóle po wielkim Pintereście.

fot. Linda Wojtera, showroom Pantone i Hans Boot

fot. Linda Wojtera

fot. Luiza Dumma, Showroom Memphis

fot. Linda Wojtera

fot. Luiza Dumma, instalacja COS

Trudno nam mówić o tym, co bezpośrednio wynika z tego wydarzenia. Jadą tam ci, którzy z dizajnem obcują na co dzień. Badają trendy, nowinki, kierunki, pomysły. Mimo że w pewnym stopniu należymy do tego grona, ciężko nam zdobyć się na takie podsumowanie. Może dlatego, że byłyśmy tam pierwszy raz. Może po prostu zaskoczył nas ten ogrom, zbyt szybko zmieniające się scenerie, zbyt duża ilość świateł i niesamowity tłum. A może to przez deszcz. Nie wiemy. Wiemy jednak, że na cztery dni wpadłyśmy w samo serce tornada, które wypuściło nas dopiero w samolocie, w drodze powrotnej.

O autorkach 

Linda Wojtera − studentka trzeciego roku ASP WFP. Studiowała filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zainteresowana perfumami i szeroko pojętym zmysłem węchu. Ukończyła kurs perfumiarski w ASFO Grasse Perfumery School we Francji. Eksperymentuje z fotografią analogową, a w projektowaniu skupia się na emocjach i doznaniach płynących z procesu projektowego oraz użytkowego.

Luiza Dumma − studentka trzeciego roku ASP WFP. Czynnie uprawia jeździectwo oraz jogę. Zainteresowanie sportem i jego wpływem na człowieka wykorzystuje w pracy projektowej, tworząc z myślą o potrzebach zarówno fizycznych jak i duchowych.

czytaj także: