Co dziś wiemy o projektantach przyszłości?

Projektant to figura abstrakcyjna, wyobrażenie istniejące w naszych głowach. Taki projektant idealny nie może nie myśleć o przyszłości. To jego misja. On właśnie tę przyszłość kształtuje lub usiłuje formować. Utrzymuje się z jej wymyślania, a więc żyje częściowo w przyszłości; to, co projektuje dziś, być może stanie się realne jutro. Z lekką ironią można zaryzykować nawet „dizajnerską definicję przyszłości” jako wypadkowej wizji, starań i planów oraz tego, co ostatecznie udaje się zrealizować. Przyszłość, jak wiadomo, ma wiele wariantów, a to, co się ostatecznie staje, to już teraźniejszość.

Niekiedy bez żalu patrzymy na te zupełnie lub częściowo niezrealizowane wizje. Kto nie zna planów machin wojennych Leonarda, koncepcji miasta Brasilia, Corbusierowskich wizji osiedli mieszkaniowych? Z mniej oczywistych przykładów można wspomnieć hitlerowską lub stalinowską wizję Warszawy.

Powyższa definicja sytuuje więc zwykły przetarg na znak graficzny w kategorii wyboru wariantu przyszłości, a projektanta jako tego, który owych alternatywnych wersji przyszłości ma pełne portfolio. Projektant przyszłości będzie więc dalej projektował dalszą przyszłość i nie sądzę, by – o ile w ogóle zawód ten w tej formie będzie istniał – jego rola w tym zakresie się zmieniła.

Jest jednak wielce prawdopodobne, że narzędzia badawcze, analityczne, a następnie przetwarzająca te analizy sztuczna inteligencja będą w stanie tak precyzyjnie wskazywać ludzkie potrzeby (co już się poniekąd dzieje w zakresie inżynierii społecznej i marketingu politycznego, na przykład w wykonaniu Cambridge Analytica), że projektantowi przyszłości pozostanie jedynie nadawać konkretny wektor rozwoju projektu, na przykład „bardziej zielony” albo „bardziej kanciaty”, pozostawiwszy technologii realizację kolejnych etapów i tylko nadzorując zgodność z założeniami. Z czasem i ten nadzór może przestać być potrzebny. Już dziś przecież co bardziej aroganccy klienci traktują projektanta jak przedłużenie myszki, a wkrótce dostaną narzędzia umożliwiające im całkowitą rezygnację z tego jakże archaicznego pośrednika. Czy nie możemy sobie wyobrazić algorytmu projektującego nowe kroje lub systemy identyfikacji według zdefiniowanych założeń? Dzięki temu będą mogły powstawać sformatowane, czyli dające się zdefiniować rynkowo, banalne meble, wnętrza, layouty gazet czy opakowania. Będą jak Costa Cofee – wygodne, funkcjonalne i wszędzie jednakowe. Dobra wiadomość jest taka, że owi nieliczni, którzy wciąż będą korzystać z projektanta człowieka, jego intuicji, inteligencji i indywidualnego talentu – poza pragmatyzmem będą też szukać dizajnerów wybitnych, a więc zapewne pracujących za godziwe stawki, odpowiadające ręcznej robocie.

W dizajnie opakowań zmieni się już wtedy podstawowy paradygmat. Zmiana polegać będzie, moim zdaniem, na prymacie zrównoważonego rozwoju i śladu węglowego opakowania nad innymi, dotąd – zdawałoby się – niepodważalnymi dla odbiorców wartościami, takimi jak atrakcyjność podania produktu. Na przykład trudno nam sobie dziś wyobrazić nieprzezroczystą butelkę na wino, wodę lub piwo, bo przejrzystość i ochronne walory szkła były dotąd najważniejsze, a przecież w starożytnym Rzymie wino pakowano w gliniane amfory! I w przyszłości może być podobnie. Gdy jutro lub pojutrze ślad węglowy produkcji, transportu i konsumpcji danego produktu oraz możliwości recyklingu tegoż staną się dla ludzi najważniejsze, albo znacznie ważniejsze niż dziś, porzucą oni bez żalu plastik, a nawet niezwykle energochłonną produkcję szkła, pozostawiając je tylko tam, gdzie są absolutnie nie do zastąpienia.

Już istnieją, a w ciągu dwóch – trzech lat mogą być wprowadzone na masową skalę całkowicie biodegradowalne butelki z lnu, mieszanek pochodzenia roślinnego czy, dajmy 
na to, z papier mâché, wzmacnianego wewnątrz mikronową wodoodporną warstwą. Istnieją naczynia z otrębów, torby z konopi, kubki z papieru lub wafelka, słomki z wodorostów 
i sztućce z biopolimerów. Wszystko to dostaniemy już niedługo w fast foodzie przyszłości. Zamówiony shake truskawkowy, jeśli tylko pozwolą regulacje prawne, zrobiony będzie w 60 procentach z białka dżdżownic, a hamburger dla tych, których nie uda się przestraszyć rakiem jelita, wyprodukowany zostanie z robaków buffalo (już dziś do kupienia w Kauflandzie).

Po takim posiłku projektantowi realnemu, zwolnionemu właśnie z pracy przez AI, pozostanie tylko z rozpaczy wpaść po drodze do domu na kielicha czegoś mocniejszego (zresztą najwyżej o mocy 20 procent alkoholu) i po zaopatrzeniu się w pastylki Coca-Coli do rozpuszczenia w wodzie oraz zestaw protein w proszku udać w objęcia VR lub bioplastikowej tajskiej kochanki, made in China zresztą.

czytaj także: