Chcieć mniej przyszłości

Przyszłość projektowania zależna jest od nas. Od naszych wyobrażeń, ograniczeń, decyzji. Nas definiuję jako całą populację Homo sapiens (nie tylko dizajnerów), a projektowanie rozumiem przede wszystkim jako proces i jego efekty, ale również jako profesję. Temat dotyczy mnie w dwójnasób – jako projektanta, który na co dzień pracuje w tej branży, i nauczyciela akademickiego, który przykłada rękę do kształcenia kolejnych adeptów zawodu.

W czasie swojej praktyki zawodowej byłem obserwatorem czwartej rewolucji przemysłowej – o wzornictwie przemysłowym tu w końcu mowa – dogłębnej cyfryzacji. O tym, jak małej wiary byłem człowiekiem, niech świadczy wspomnienie – na pierwszym roku studiów mieliśmy wszyscy analogowe lustrzanki i za nic nie chcieliśmy wierzyć, że wchodzące wówczas na rynek aparaty cyfrowe będą w stanie konkurować jakością obrazu z naszymi małoobrazkowymi minoltami lub zenitami. Wszyscy wiemy, jak się sprawy potoczyły.

Postępujące zespalanie wirtualnego świata z rzeczywistym ma z założenia usprawniać funkcjonowanie tego pierwszego. Projektanci mają na tym polu jeszcze wiele do zrobienia, a czeka nas już kolejna odsłona cyfrowej – może tym razem bardziej ewolucji niż rewolucji: zaprzęgnięcie sztucznej inteligencji do optymalizacji wspomnianej cyfryzacji świata, tak zwany dizajn generatywny. Niewątpliwie przesunie to ciężar odpowiedzialności projektanta w dobrym kierunku. Nie będzie już postrzegany jako stylista nadający wyłącznie kształt obiektom, a stanie się jeszcze bardziej inicjatorem – dawcą warunków brzegowych. Innymi słowy, skupi się przede wszystkim na tym, co i tak dotychczas robił – mianowicie na formułowaniu założeń projektowych. Następnie odpowiednie algorytmy wygenerują rozwiązanie optymalne pod względem konstrukcyjnym, technologicznym, ekonomicznym itd. A co z emocjami? Czy sztuczna inteligencja wykaże się wystarczającą empatią, by dostrzec realne problemy człowieka, ekosystemu, świata? Czy przeszyje ją dreszcz, zabije mocniej serce przy wyborze jednej z wielu logicznie zoptymalizowanych koncepcji rozwiązania? Myślę, że w tych kwestiach jeszcze długo projektant człowiek będzie niezastąpiony.

Rodzi się kolejne pytanie: czy oddanie etapu kształtowania mocom obliczeniowym AI nie sprawi, że część projektantów, dla których tworzenie formy było wisienką na torcie – ukoronowaniem analitycznych zmagań – nie porzuci po prostu tej profesji? Może nie, niektórzy dążyli przecież do tej optymalizacji od lat – wystarczy wspomnieć chociażby formę naturalnie ukształtowaną Andrzeja Pawłowskiego. Projektowanie ludzkie stanie się luksusem – ze względu na swoją niedoskonałość i emocjonalne zaangażowanie autora nabierze większej wartości, zbliży się do działań artystycznych.

Wspomniałem, że dizajn zależy od nas, nie tylko od projektantów (oczywistość – zawsze jest kontekst drugiego), a będzie nas coraz więcej. Wydaje się, że nawet niezależnie od przewidywanych zmian klimatycznych migracje będą nieuniknione, a migracje to fizyczność – żywi, odmienni pod wieloma względami ludzie. Od lat utwierdzam się w przekonaniu, że różnice stymulują rozwój, nawet jeśli są tak wielkie, że objawiają się w postaci wojen. Zakładając jednak pozytywny scenariusz – stopniową asymilację przybyszów (wszyscy jesteśmy skądś) – wyzwaniem dla projektantów będzie wzbijanie się na jeszcze wyższe pułapy dizajnu uniwersalnego poprzez uwzględnianie w projektach jeszcze większych różnic kulturowych i antropometrycznych.

Pod względem kulturowym teoretycznie powinna sprzyjać temu postępująca globalizacja, ale już teraz zderza się z odwrotnymi tendencjami – umacnianiem lokalnych, narodowych odrębności. W tym kontekście głównym zadaniem projektantów będzie mądre transponowanie historii na współczesność i przyszłość. Oczywiście nie będą robić tego sami, ale od ich świadomości, postawy, wyboru wartości będzie wiele zależeć.

Będzie to trudne zadanie wobec tak dynamicznie wzrastającej liczby ludności świata – z 1 mld w 1804 roku do 10 mld w roku 2056 (według prognoz ONZ) – dziesięciokrotny przyrost na przestrzeni 250 lat! Potrzeba zmiany dotychczasowego sposobu pojmowania rozwoju, jako nieograniczonej eksploatacji zasobów w celu mnożenia dóbr i ich konsumpcji, staje się pilna. Zastąpić miałby go tak zwany zrównoważony rozwój, uwzględniający możliwości naszej planety i nie aż tak wielkie, jak by się wydawało, potrzeby ludzi. Będziemy musieli w końcu na poważnie podejść lub na nowo zrozumieć w powyższym kontekście chętnie przywoływaną przez projektantów maksymę „less is more” („mniej znaczy więcej”, Mies van der Rohe). Oby nam się to udało.

 


fot. Anna Szwaja

Tekst jest częścią cyklu O przyszłości towarzyszącemu numerowi 1/2019 pisma FORMY pt. Projektowanie jutra.

czytaj także: